Rozdział dedykowany cudownej ermentiss xo,
która wytrwale mnie męczyła, aż w końcu dopięła swego :D.
A także wszystkim innym czytelnikom, którzy cierpliwie czekali.
Dziękuję i miłego czytania! ♥
Zabij uczucie nim mnie pokona.
Marta Bijan - Milcząc
Anayanna
siedziała w gabinecie Paina, nie potrafiąc do końca powstrzymać drwiącego
uśmiechu, błąkającego się po jej wargach. Samozwańczy władca nowego świata,
jeden z najpotężniejszych bytów na ziemi i przywódca siejącej postrach
organizacji, siedział tuż przed nią, odgrodzony ciężkim drewnianym biurkiem,
stosami papierów i toną obowiązków. Nigdy by nie przypuszczała, że bycie liderem
organizacji przestępców, może być tak wyczerpującym zajęciem. Pain wyglądał jak
cień samego siebie – z poszarzałą cerą, podkrążonymi oczami i wychudzoną
twarzą. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie spał od kilku dni i zmęczenie
powoli brało nad nim górę.
Anayanna
nie mogła nic na to poradzić – zaśmiała się krótko, swobodniej moszcząc na
twardym krześle. Bóg urojony
pomyślała z satysfakcją, potężny człowiek
owładnięty ambicjami, a pokonany przez zwykłe, ludzkie słabości...
Pain
podniósł na nią wzrok znad wypełnianych papierów i zmierzył nieodgadnionym
spojrzeniem.
-
Czy to koniec twojego raportu? – spytał spokojnie, choć skończyła mówić dobrych
kilka minut wcześniej.
Anayanna
przewróciła oczami.
-
Sam sobie na to odpowiedz, w ogóle mnie nie słuchałeś.
-
‘Dlaczego dostaję takie beznadziejne zadania? Słowo daje, jeszcze raz wciśniesz
mi tak nudną misję to nie zdzierżę. No co? Tak, żadnych komplikacji, a czego
się spodziewałeś po takiej łatwiźnie?’ – słowo w słowo zacytował fragment jej
wcześniejszego monologu, unosząc kpiąco brew.
-
Pieprzony Rinnegan – wymamrotała Anayanna, z lekkim uśmiechem.
-
A ty lepiej podszkól się w składaniu raportów, brakuje ci odrobiny
profesjonalizmu.
Prychnęła
cicho, a Pain powrócił do leżących przed nim dokumentów. Anayanna ostentacyjnie
chrząkając, potoczyła wzrokiem po otaczającej ją przestrzeni, praktycznie całkowicie
pokrytej różnego rodzaju papierzyskami.
Gdzie jest teraz twoja potęga? Przygnieciona przez biurokrację...
-
Możesz odejść – poinformował ją nieobecnym głosem Lider, podnosząc do ust kubek
z wystygłą herbatą.
Anayanna
powolnym ruchem podniosła się z krzesła i rozciągnęła, aż strzeliły jej kości.
Zrobiła kilka kroków w stronę wyjścia, a potem, nawet nie orientując się w
sytuacji, zatoczyła się na mijaną szafę. Uderzenie odbiło się echem w tyle jej
czaszki i łokciu, ale to nie spotkanie z meblem wywołało największy ból.
Anayanna bezwiednie uniosła rękę i przycisnęła ją do piersi, czując szaleńcze
tempo bijącego serca.
Szare ślepia, cichy, złośliwy
śmiech i pazury, rozrywające jej ciało na strzępy.
Osunęła
się w dół, szeroko otwarte, niewidzące oczy, wbijając w sufit. Szafka
zachybotała się i spadło z niej kilka książek, jedna uderzyła ją w ramie.
Poczuła zawroty głowy i gwałtowne mdłości. Ręka przyciskana do piersi zdawała
się żyć własnym życiem, zakleszczając uścisk i wbijając paznokcie w delikatną
skórę.
Szare ślepia, okrutny, szeroki
uśmiech i chęć mordu, prawie fizyczna potrzeba, by zadać jej ból.
Kilka
razy zaczerpnęła tchu, jak ryba wyjęta z wody. Zbawienny tlen wydawał się
przepływać przez jej ciało, nie uzupełniając niezbędnych do życia zapasów. Oczy
zaszły jej mgłą, a niewyraźna, pochylająca się nad nią sylwetka była tylko
plamą pomarańczu i fioletu.
-
Gdzie jest teraz twoja potęga? – usłyszała niewyraźny, szyderczy głos,
odbijający się echem w jej otumanionym umyśle. – Przygnieciona przez... słabość
własnego ciała?
Chłodny
dotyk na jej policzku był jak silny cios, przebijający się przez niebyt, który
ją nagle otoczył. Z całych sił starała się skupić na tym dotyku i powrócić do
rzeczywistości, pokonać rozrywający ból w piersi i wirujące obrazy pojawiające
się w jej głowie.
-
Przy mnie nie musisz udawać, że wszystko jest w porządku. Widzę, co się dzieje
– kontynuował głos, a fiolet tuż przed nią błyszczał złowieszczo. – Ale przyznaję,
to stawia mnie w odrobinę niewygodnej sytuacji. Widzisz, twoja... przypadłość
jest mi bardzo nie na rękę. Krzyżuje część z moich planów, a to jest nie do
przyjęcia. Muszę je przyspieszyć, zanim... sama wiesz... – urwał, gdy głos
wypełniła zimna furia, a dotyk na
policzku na kilka sekund zgubił swoją delikatność i stał się intensywny,
parzący– Tak, już najwyższy czas zapolować na dwuogoniastego...
Szare ślepia, brutalny dotyk na
żywym, pulsującym organie.
Zakrztusiła
się powietrzem, a jej bezwładne ciało zaczęło lekko dygotać.
-
Urojony bóg, urojona potęga... czym się od siebie różnimy?
Dłoń
z policzka przeniosła się na głowę, a błyszczący fiolet zbliżył do jej oczu.
Poczuła promieniującą z całego ciała energię, a ból w piersi zelżał, tak samo
jak zawroty głowy i mdłości. Miała wrażenie, że wynurza się na powierzchnię, po
całej wieczności spędzonej pod wodą. Wszystkie jej zmysły powoli wracały do
swojej funkcjonalności, a kształty wokół nabierały ostrości.
Pain
klęczał tuż przy niej i wpatrywał się w nią intensywnie, badawczo. Nie sprawiał
już wrażenia chorego i zmęczonego, moc, promieniująca z jego ciała,
przytłaczała.
Anayanna
podciągnęła się do siadu i ignorując jego wyciągniętą rękę, powoli, opierając
się o szafę za plecami, stanęła na lekko drżących nogach. Pain patrzył na nią z
mieszaniną zainteresowania i drwiny, przekrzywiając lekko głowę. Miała ochotę
go uderzyć. Choć ucisk w piersi zelżał, ciągle czuła dotkliwe pieczenie.
Pain
ponownie usiadł za biurkiem, odzyskując swój zwykły, chłodny spokój, zupełnie
jakby nic się nie stało.
-
Możesz odejść – powtórzył, pochylając się nad papierami. – Zawołaj do mnie
Hidana i Kakazu, jeśli ich spotkasz po drodze. Mam dla nich misję.
Anayanna
wyszła z gabinetu, a myśli szumiały jej w głowie, nie potrafiąc zebrać się w
jedną, logiczną całość.
*
Gdy
weszła do pokoju, powitała ją głucha cisza. Odruchowo sięgnęła do włącznika,
umieszczonego na ścianie tuż obok drzwi, ale zapalone światło gwałtownie
poraziło jej ciągle dziwnie wrażliwe oczy. W całkowitych ciemnościach podeszła
do łóżka i zaświeciła lampkę, stojącą na nocnej szafce. Pokój zalała łagodna
poświata, a Anayanna przysiadła na kanapie, odchylając do tyłu głowę i
przymykając oczy. Nie minęła jednak minuta, jak ponownie stanęła na równe nogi,
zastygając w bezruchu i rozglądając się po pozornie pustym pomieszczeniu.
Zapach, który brutalnie wdzierał się w jej nozdrza i umysł, był obcy dla
zwykłych ludzi, ale każdy shinobi, posiadający wyostrzone zmysły wojownika,
poznałby go od razu. A już na pewno morderca, z którego dłoni ten zapach nigdy
nie znikał. Anayanna oblizała powoli wargi, smakując słodkawego, metalicznego
smaku, przesycającego powietrze. Jej dłoń była w połowie drogi do kabury, gdy
za przymkniętymi drzwiami łazienki rozległ się dławiący kaszel. Poczucie
zagrożenia natychmiast zniknęło, a Anayanna w sekundzie znalazła się przy
drzwiach, sięgając oblepionej krwią klamki i wchodząc do środka. Zapach w
łazience był tak intensywnie mdlący, że w pierwszym momencie zrobiło jej się
słabo. Potem dostrzegła opierającego się o umywalkę Itachiego, z pochyloną
głową i rozpuszczonymi włosami, przysłaniającymi twarz.
-
Itachi? – szepnęła ostrożnie, a całe jego ciało natychmiast napięło się
ostrzegawczo. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej powrotu, a Anayanna
wiedziała doskonale, że przy jego umiejętnościach praktycznie nie da się go
zajść niespodziewanie. Jeśli nie był w stanie wyczuć jej wcześniej, jego stan
był poważny. – Byłeś na misji? Czemu nie poszedłeś do Orochimaru albo
Sasoriego, żeby się opatrzyli? – ruszyła w jego stronę.
-
Nic mi nie jest – wycharczał błyskawicznie Itachi i prawie zadławił się własnymi
słowami, zanosząc się kaszlem i wypluwając do umywalki sporą porcję krwi.
-
Ale...
-
Poważnie – warknął, a Anayanna z niedowierzaniem przystanęła, wbijając wzrok w
jego sztywne plecy, bo przecież Itachi nigdy nie okazywał nawet odrobiny
irytacji, a teraz jego słaby głos kipiał gniewem i zniecierpliwieniem. – To nic
takiego, idź do pokoju, zaraz wyjdę.
-
Jesteś pewien, że nie potrzebujesz pomocy? – upewniła się Anayanna, ciągle
rozdarta między troską, a świadomością, że przecież na jego miejscu zachowałaby
się tak samo, bo była równie dumna i przeświadczona o własnej
samowystarczalności.
-
Tak, idź.
Anayanna
była już przy drzwiach, gdy łazienkę wypełnił potworny odgłos krztuszenia się,
połączonego z kaszlem i próbą złapania oddechu. Itachi był potężnym shinobi,
wychodził zwycięsko z groźnych pojedynków i przez wiele lat radził sobie sam,
nie potrzebując cudzego wsparcia, czy litości. Z tą świadomością Anayanna
rzuciła się w jego stronę, w ostatniej chwili podtrzymując osuwające się na
ziemię ciało i pomagając mu ponownie pochylić się nad umywalką. Itachi
odetchnął łapczywie, po tym jak kilkukrotnie uderzyła go w plecy, a potem
zwymiotował krwią, jednocześnie kaszląc i prawie wypluwając sobie płuca.
Minęło
kilka minut, zanim całkowicie się uspokoił, a Anayanna mogła w tym czasie
przyjrzeć się dokładniej jego poszarzałej, zmęczonej twarzy, przekrwionym oczom
i sinym ustom. Jeśli chwilę temu uważała, że Lider wygląda na śmiertelnie
przemęczonego, to teraz musiała zweryfikować swoją opinię. Itachi zdawał się
stać już jedną nogą w grobie, a choć trudno było przypasować ten aktualny
wygląd, do jego zwykle promieniującego siłą oblicza, Anayanna widziała to
wyraźnie w jego mętnym i nieprzytomnym wzroku.
Gdy
oddech Itachiego wrócił do normy i stał się mniej chrapliwy, Anayanna
zaprowadziła go do łóżka, po drodze opierając cały jego ciężar na sobie, a brak
protestów tylko utwierdził ją w przekonaniu, co do jego krytycznego stanu.
Nie
chciała zostawić go samego ani na chwilę, ale nie miała pojęcia, co powinna
zrobić, żeby jakoś mu pomóc, więc podeszła do biurka i co chwilę oglądając się
nerwowo za siebie, nabazgrała na pergaminie kilka słów, po czym złożyła dłońmi
odpowiednie pieczęci, a zwój zniknął w kłębach dymu. Wróciła do łóżka,
przysiadając na jego brzegu i odgarniając z twarzy Itachiego zlepione potem
włosy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jego czoło jest rozpalone, a ciało
przeszywają gwałtowne dreszcze. Nie wiedziała co zrobić, żeby pomimo chęci
pomocy jeszcze bardziej mu nie zaszkodzić, to był pierwszy raz, gdy miała do
czynienia z kimś chorym. Przez całe życie to nią się opiekowano, a nie na
odwrót. Była na granicy paniki, gdy jego oczy pod zamkniętymi powiekami zaczęły
poruszać się gwałtownie i właśnie wtedy drzwi otwarły się cicho i do pokoju
wszedł Sasori. Anayanna chyba po raz pierwszy była szczerze wdzięczna, za to,
że Skorpion nie toleruje spóźnialstwa, nie tylko z cudzej, ale tym bardziej
swojej strony.
Sasori
bez słowa podszedł do łóżka i machnął na nią ręką, a Anayanna cofnęła się pod
ścianę, czując jednocześnie ulgę i wstyd na myśl o swojej bezużyteczności. Na
polecenie Sasoriego szybko opisała mu stan Itachiego, a potem patrzyła w
milczeniu, jak Akasuna ze spokojem i swoim zwykłym znudzeniem zajmuje się
Uchihą.
Minęło
kilkanaście dłużących się w nieskończoność minut, ale w końcu Sasori odsunął
się od łóżka, chowając do torby kolejną strzykawkę i ściągając z dłoni
lateksowe rękawiczki.
-
I co? – rzuciła niecierpliwie Anayanna, odpychając się od ściany, ale wahając
się przed podejściem bliżej.
-
Podałem mu lekarstwo na zbicie gorączki, ale nie zaszkodziłoby gdybyś robiła mu
zimne okłady, przynajmniej do czasu, aż odzyska przytomność. Wtedy niech wypije
ten napar – wyjaśnił Akasuna beznamiętnie i kiwnął głową w kierunku parującego
kubka na stoliku nocnym.
-
Nie wygląda lepiej.
-
Nie oczekuj ode mnie cudów, nie jestem medykiem. Orochimaru powinien go
przebadać kiedy łaskawie znowu pojawi się w siedzibie.
-
Co mu tak właściwie dolega? Myślałam, że to może na misji, ale...
-
Ale nie ma żadnej rany, prawda? – Sasori był już w drodze do drzwi, ale
zatrzymał się i ponownie odwrócił, patrząc na nią uważnie. - Potem pomyślałaś, że to może jakaś trucizna,
ale nic o tym nie wspomniałem, ani nie przygotowałem antidotum. Jesteś bystra
jeśli się postarasz, ale w tym przypadku po prostu nie chcesz przyjąć do
wiadomości tego, czego sama się już domyśliłaś – Akasuna podszedł bliżej, nie
spuszczając z niej nieruchomego spojrzenia. – Uchiha jest chory. Nie powiedział
ci o tym w dzieciństwie, kiedy się przyjaźniliście i nie powiedział ci o tym
teraz, kiedy jesteście razem. Prawdopodobnie dalej nic byś nie wiedziała,
gdybyś nie znalazła go podczas jednego z ataków. – Sasori przymknął na chwilę
oczy, jakby napawając się jej szokiem. Potem ruszył do wyjścia. – Zwykle nie
mieszam się w sprawy innych, ale uznaj moje wyjaśnienie za przysługę. I
zastanów się nad tym co robisz, niszcząc sobie zdrowie na własne życzenie,
kiedy inni nie posiadają możliwości wyboru.
Drzwi
zamknęły się cicho, a Anayanna poczuła się jak skarcony uczniak akademii.
Akasunie najwyraźniej nie przeszła złość za jej narkotyczne seanse i najwyraźniej
zauważył braki w pastylkach uspokajających i przeciwbólowych w swojej apteczce.
Biorąc
się w garść, Anayanna rozruszała zdrętwiałe mięśnie ramion i barków i ruszyła
do łazienki, gdzie napełniła miskę zimną wodą. Wrzuciła do środka mały ręcznik,
a po powrocie do pokoju wycisnęła go dokładnie, równo złożyła i położyła
Itachiemu na czoło. Potem okryła go kołdrą, bo pomimo gorączki ciągle
przeszywały do dreszcze i nie czując się ani odrobinę mniej zaniepokojona,
usiadła na kanapie. Resztę nocy spędziła na przemian drzemiąc, budząc się z
wyrzutami sumienia, zmieniając Itachiemu okład i upewniając się, że podczas jej
niesubordynacji jego stan się nie pogorszył.
*
Uchiha
obudził się dopiero wczesnym popołudniem następnego dnia, ale był tak słaby, że
Anayanna musiała go podtrzymywać, gdy próbował przełknąć nieprzyjemny, ziołowy
napój. Nie zdążyła zadać nawet jednego pytania, bo z chwilą kiedy jego głowa
ponownie dotknęła poduszek, zapadł w kolejny długi sen. Może i tak było nawet
lepiej, bo Itachi zdecydowanie sprawiał wrażenie niezdolnego do przeprowadzania
poważnych rozmów.
*
W
ten sam sposób minęło kilka kolejnych dni, w trakcie których Itachi był
przytomny tylko parę minut, a milczący Sasori każdego ranka dostarczał nową
porcję naparu i sprawdzał jego stan. W końcu jednak nawet sceptyczna Anayanna
musiała przyznać, że to wszystko nie było jednak bezsensowne, bo twarz Itachiego
zaczynała odzyskiwać zwykły blady, lecz zdrowy kolor, jego sny stawały się
coraz bardziej spokojne, a oddech miarowy.
Któregoś
wieczoru, po kolejnej krótkiej drzemce, Anayanna otworzyła oczy i zobaczyła całkowicie
wybudzonego Itachiego, siedzącego na łóżku. Słysząc ruch, spojrzał w jej
stronę, a widząc że też już nie śpi, uśmiechnął się do niej lekko, w tej swój
skromny i ukradkowy, ale czuły sposób. Anayanna prawie natychmiast znalazła się
obok, dotykając jego czoła i wyczuwając znajomy chłód skóry. W końcu pozwoliła
sobie na rozluźnienie i westchnęła z ulgą, przytulając się do Itachiego i
całując go w policzek. Ręce, które ją objęły były tak silne jak zawsze i
przymykając oczy, przez chwilę prawie wierzyła w to, że wszystko jest w
porządku.
-
Przyniosę ci coś do jedzenia – odezwała się w końcu, pragnąc jeszcze choć przez
chwilę odwlec rozmowę.
-
Chyba nie jestem jeszcze w stanie jeść – odparł cicho Itachi, a z jego głosu
nie zniknęła jeszcze całkowicie chrypka i napięcie.
Anayanna
odsunęła się i spojrzała na niego surowo, ale on niewiele sobie z tego robiąc,
tylko wzruszył ramionami.
-
No to chociaż wypijesz herbatę – postanowiła i nie czekając na jego odpowiedź,
ruszyła do drzwi.
Wyjście
na korytarz, po tylu dniach w pokoju, było jak przejście do innego świata. Za
zamkniętymi drzwiami, w otoczeniu światła, ciepła i ładnych mebli, prawie
zapomniała, że ciągle znajduje się w pułapce, ukryta głęboko pod ziemią.
Korytarze organizacji powitały ją swoim lepkim chłodem, wilgocią, mdłym
światłem pochodni i uczuciem niepokoju, pełznącym jak robak wzdłuż kręgosłupa.
Zatęchłe powietrze było dla niej w dziwny sposób odświeżające, stanowiło lepszą
alternatywę niż słodko-mdlący zapach krwi, ciągle unoszący się w jej pokoju.
W
kuchni nie spotkała nikogo, na co liczyła, bo nie miała ochoty na żadne
przyjacielskie pogawędki. Wsypała do dużego, wyszczerbionego kubka zieloną
herbatę i przysiadła na parapecie, czekając na zagotowanie się wody. Musiała
być wyczerpana po kilkudniowym, nieustannym czuwaniu nad Itachim, bo jak
inaczej przegapiłaby czyjeś wejście? W jednej chwili kuchnia była całkowicie
pusta, a mrugnięcie później na jej środku stała mała postać. Prawda była taka,
że Anayanna, z ciągle napiętymi nerwami, w żadnym razie nie przegapiłaby
otwarcia drzwi, ani kroków na skrzypiących panelach, ale nic takiego nie miało
miejsca, czego nie chciała przyjąć do wiadomości. Świadomość, że ciągle nie zna
umiejętności tego dziecka, wprawiała ją na zmianę w furię i przerażenie, wolała
już uwierzyć, we własną nieuwagę.
-
Kieran – powitała go cicho, zeskakując z parapetu, kiedy zadźwięczał sygnał czajnika.
Chłopiec
podszedł bliżej, zupełnie bezszelestnie, wgapiając w nią szeroko otwarte oczy.
Anayanna powstrzymała dreszcz.
-
Przez kilka dni nie wychodziłaś z pokoju, coś się stało? – spytał poważnie,
próbując jednocześnie wyczytać odpowiedź z jej twarzy.
-
Itachi zachorował, musiałam się nim zająć.
-
Itachi? Zachorował? – powtórzył Kieran zaskoczony, jakby te słowa nie mogły
stać koło siebie w jednym zdaniu.
-
Tak, ale już jest w porządku – wyjaśniła Anayanna, prawie czując sztuczny
posmak tych słów na języku i wykrzywiając z trudem wargi, w coś na kształt
uśmiechu.
Kieran
jeszcze przez chwilę wydawał się zbity z tropu, ale potem nagle zrozumienie
wypłynęło na jego twarz i pokiwał głową.
-
To dobrze – powiedział, uśmiechając się w dziwnie smutny sposób i szybko
wyszedł z kuchni, pozostawiając Anayanne z dłonią kurczowo zaciśniętą na
krawędzi blatu i boleśnie mocno przygryzioną wewnętrzną stroną policzka.
Z
hukiem odkładając na miejsce czajnik, zastanawiała się, czy była jedyną osobą
tutaj, żyjącą w błogiej nieświadomości odnośnie choroby Itachiego i jakim cudem
wie o niej nawet Kieran, będący członkiem organizacji od niedawna.
Wracała
do pokoju, ściskając kubek z herbatą jak ostatnią deskę ratunku, przed
ogarniającą ją złością. Kiedy weszła do środka, Itachi właśnie wychodził z
łazienki, wycierając ręcznikiem wilgotne włosy, a gniew Anayanny na chwilę
przysłoniło zdziwienie, że w czasie jej nieobecności zdążył wziąć prysznic.
Włóczenie się po korytarzach musiało jej zająć więcej czasu niż początkowo
sądziła.
Zaskoczenie,
szybko jednak ponownie ustąpiło miejsca złości i Anayanna z rozmachem odłożyła
kubek na stół, przy okazji odrobinę wychlapując jego zawartość.
-
Nie powinieneś jeszcze wstawać – warknęła, zakładając ręce na piersi i mierząc
Itachiego chłodnym spojrzeniem.
-
Nic mi już nie jest, czuję się dobrze – odparł swobodnie.
-
Ach tak? A kiedy znowu ci się pogorszy?
Itachi
przeszedł obok niej, sięgając po kubek i choć na pierwszy rzut oka zachowywał
się naturalnie, Anayanna mogła wyliczyć na palcach czynniki, które wprawiały ją
w pewność, że udaje. Choć dla osób trzecich, Itachi stanowił chodzącą zagadkę,
ona znała go praktycznie od zawsze i jego zachowania i nastroje nie były dla
niej żadną tajemnicą. To działało też w drugą stronę, dlatego Anayanna
wiedziała, że Itachi ignoruje jej wściekłość, a nie po prostu jej nie
dostrzega.
-
Dlaczego miałoby mi się pogorszyć? – rzucił lekko, z idealnie obliczoną dawką
zdziwienia i uniesioną z zainteresowaniem brwią.
Anayanna
zacisnęła pięści, czując jak paznokcie wbijają jej się w skórę dłoni, a ból
pozwala jej zapanować nad gniewem.
-
Och, no nie wiem – wysyczała jadowicie, zbliżając się do Itachiego. – Może
dlatego, że jesteś na coś chory od dziecka i to się ciągle powtarza, a ja
dowiaduję się o tym dopiero jak znajduję cię dławiącego się własną krwią?!
-
To nic takiego, naprawdę...
-
PRZESTAŃ MNIE OKŁAMYWAĆ! – wrzasnęła Anayanna, czując jak cudem zachowywane
resztki spokoju właśnie wymykają jej się z rąk. – Co to za choroba?
Itachi
zamierzał najwyraźniej zbyć ją milczeniem, ale zastąpiła mu drogę, gdy ponownie
zamierzał ją minąć.
-
Daruj sobie to przesłuchanie – oświadczył zimno, głosem kierowanym zawsze do
innych i nigdy do niej.
Dłoń
Anayanny automatycznie zacisnęła się na jego koszulce, ale na Itachim nie
zrobiło to najmniejszego wrażenia. Patrzył na nią z góry, niewzruszony i nawet
nie próbował się wyrwać, a ona chyba pierwszy raz w życiu zapragnęła go
uderzyć, tak naprawdę i solidnie, żeby przestał w końcu udawać robota i okazał
więcej niż cień emocji, podczas gdy ona wręcz nimi kipiała.
-
Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
-
Właśnie dlatego – odparł i odtrącił jej rękę, a Anayanna poczuła się prawie tak
jakby to on ją uderzył.
-
To źle, że się martwię? – spytała cicho, spuszczając z tonu i patrząc na niego
poważnie.
-
Robisz aferę.
-
W porządku. Żadnych afer – powiedziała spokojnie, ale jeśli Itachi sądził, że
skapitulowała, to grubo się pomylił, słysząc jej kolejne słowa. – Pójdziemy do
Orochimaru kiedy wróci.
-
Nie – świadomość, że po tylu latach znajomości, ciągle potrafią się nawzajem
zaskakiwać, w tym momencie nie wydawała jej się niczym pozytywnym. Słysząc
beznamiętną, stanowczą odpowiedź Itachiego zamarła, wpatrując się w niego
uważnie i próbując odgadnąć jego myśli. Jednak nie tym razem.
-
Dlaczego?
-
Jeszcze nie tak dawno próbował mnie zabić, żeby tylko dostać Sharingan –
wyjaśnił Itachi, nawet nie starając się kryć pogardy w głosie, gdy mówił o
Orochimaru. – Nie będę teraz zdawał się na jego łaskę tylko po to, żeby zrobić
sobie jakieś niepotrzebne badania.
-
Niepotrzebne? Itachi, ty umierasz! – po wypowiedzeniu tych słów zdała sobie
sprawę, że taka właśnie jest prawda, a ona wiedziała o tym od początku, od
kiedy zobaczyła wyraz jego twarzy i potok krwi wylewający się z jego ust w
łazience.
Itachi
wymordował swój klan bo nie zgadzał się z jego poglądami, ale ciągle był Uchihą
i miał w sobie na tyle rodzinnej dumy i męskiej buty, by po usłyszeniu jej słów
wzruszyć ramionami. Anayanna przymknęła oczy i policzyła w myślach do
dziesięciu, ale kiedy po ich otwarciu, ciągle widziała przed sobą jego
lekceważące, chłodne spojrzenie, nie potrafiła się już dłużej powstrzymywać.
Wybuchła.
*
Do
ogólnie dotkliwie przemęczonego organizmu, doszło teraz kilka nowych ośrodków
bólu, gromadzących się głównie z tyłu jego ciała, między innymi na łopatce,
łokciu i potylicy. Itachi nie powinien być zaskoczony, wiedział na co ją stać i
wiedział też, że doprowadził ją na granicę, niemniej jednak nie spodziewał się,
że nie będzie w stanie jej powstrzymać. Przeliczył się, sądząc, że jego ciało
jest już gotowe do walki, nie zarejestrował nawet momentu, w którym ponownie
chwyciła go za koszulkę, a teraz stali razem na korytarzu, a za jej plecami
widniała sporych rozmiarów dziura, prowadząca do ich pokoju. Wokół unosił się
pył z pokruszonego kamienia, a kiedy Itachi się poruszył, odpadło również kilka
fragmentów z przeciwległej ściany, do której go przyparła.
Dłoń
Anayanna niezmiennie spoczywała na jego gardle, w silnym, jednak nie torującym
mu oddechu uścisku, a ona tkwiła nieruchomo, przyciśnięta do niego, z twarzą
w zgłębieniu jego szyi. W miejscach, gdzie ich ciała się stykały, Itachi czuł
parzący, bijący od niej gorąc. W końcu odsunęła się odrobinę i podniosła głowę,
patrząc na niego z bliska, a ogień jej ciała wydawał się teraz niczym, w
porównaniu z jej płonącym spojrzeniem.
-
Gdyby nie człowiek, o którym mówisz z takim obrzydzeniem, nie spotkalibyśmy się
ponownie. Ale ciebie to najwyraźniej nie obchodzi.
Jej
dłoń ześlizgnęła się z jego gardła i miała zamiar odejść, ale Itachi złapał ją
za nadgarstek, zanim zdążyła zrobić choć krok.
-
Nie leczyłem się, bo nie widziałem w tym sensu – zaczął wyjaśniać cicho, z
trudem odnajdując właściwie słowa i przezwyciężając niechęć. – Wiesz o tym, że
nie zabiłem Sasuke, żeby potem on zabił mnie. Po co miałem marnować czas na
badania i przyjmowanie leków, skoro nie zamierzałem dożyć efektów? Wolałem
przez ten czas dokończyć kilka spraw i dopilnować, żeby Sasuke dorastał w
nienawiści do mnie i przez to stawał się silniejszy. Pojawiłaś się zupełnie
niespodziewanie... nie planowałem zakochiwać się w tobie, bo miłość to słabość.
Przez te wszystkie lata trwałem w zaplanowany sposób, nie pozwalając sobie na
żadne przyjemności i przez to wykluczając każdą potencjalną słabość, ale moją
największą słabością zawsze byłaś i chyba już zawsze będziesz ty. Pokrzyżowałaś
moje plany i teraz nie bardzo wiem, co powinienem z tym wszystkim zrobić.
Anayanna
delikatnie wyswobodziła rękę z jego uścisku i odsunęła się kilka kroków, nie
spuszczając z niego wzroku. Kamienny pył osiadł na jej włosach i ubraniu, ale
wyglądała na całkowicie spokojną, może trochę rozkojarzoną. Itachi jednak
dostrzegał takie detale jak trzęsące się ręce, drgający kącik warg i ostatnie, nerwowe błyski w jej spojrzeniu.
-
Więc co teraz?
-
Nie wiem – powtórzył cicho Itachi, a ona pokiwała głową. Po chwili zrobiła to
ponownie, jakby utwierdzała się w jakiejś decyzji i z jej ust uciekło gorzkie
parsknięcie.
-
Powinieneś na nowo ustalić sobie listę priorytetów. Dam ci czas, nie chcę
wpływać na twoje wybory. A potem po prostu się do nich dostosuje, nie będę się
wtrącać jeśli sobie tego nie życzysz – ruszyła wgłąb korytarza, mijając drzwi
do pokoju i jeszcze raz zerkając na niego przez ramię. – Ale proszę, przemyśl
to jeszcze raz. Jest inny sposób na odpokutowanie swoich grzechów, nie musisz decydować
się na samobójstwo, jednocześnie zrzucając jego dokonanie na swojego brata.
Kiedy
zniknęła za zakrętem, Itachi osunął się powoli po ścianie na ziemię, zanosząc
się kaszlem i wycierając zakrwawioną rękę o spodnie.
*
Paradoksalnie,
gdy weszła do salonu spokojnie i cicho, zwróciła na siebie większą uwagę, niż
gdy robiła to teatralnie i z rozmachem. Ignorując ciekawskie spojrzenia,
skierowała się do stolika z sake ale drogę zagrodziła jej męska sylwetka.
Anayanna zadarła głowę i spojrzała prosto w roześmianą twarz Hidana.
-
Kłopoty w raju? – spytał słodko, trzepocząc rzęsami .
-
Hidan, ostrzegam cię.
-
Ooooooch, powiało grozą...
-
Jeszcze słowo i cię zabiję.
-
Spróbuj kotku – zachęcił Hidan i pochylił się nad nią, ze złośliwym uśmiechem.
W następnej sekundzie uderzył z impetem o ścianę, tworząc dziurę na wylot i z
hukiem lądując na podłodze korytarza. Rzucając w niego kilkoma szklankami,
Anayanna pomyślała z roztargnieniem, że to kolejna zepsuta przez nią ściana
tego dnia, więc może lepiej będzie jeśli odpuści sobie informowanie o swoim
wyjściu Lidera i po prostu zniknie.
Zabierając
ze stolika butelkę sake i bez słowa mijając towarzyszy, wyszła nowo powstałym
przejściem na korytarz. Zamroczony Hidan próbował właśnie się pozbierać, ale
nie bardzo mu to wychodziło. Powstrzymując chęć, by podarować mu jeszcze jeden,
pożegnalny cios, przeszła obok niego i po chwili oddychała już świeżym, nocnym
powietrzem.
*
Konoha
Mia
Yugito nie należała do przesądnych osób. Między innymi dlatego nie panikowała,
kiedy czarne koty raz po raz zaczęły przebiegać jej drogę, dwa razy wysypała
sól podczas obiadu z Naruto, przewróciła otwarty kałamarz w trakcie pisania
listu do siostry i stłukła podręczne lusterko. Wszystko to ze spokojem nazywała
zbiegiem okoliczności, albo zwykłymi wypadkami. Rozsądek Mii nie pozwalał jej
zaprzątać sobie głowy tymi złymi omenami, ale jednocześnie nie lekceważył
dziwnego uczucia niepokoju, które gnieździło się w niej od kilku dni. Wbrew
jej oczekiwaniom, wrażenie to nie przeszło jej z biegiem czasu, a przeciwnie,
tylko się nasiliło.
Kiedy
kubek z kawą pękł na pół, w momencie gdy Mia wyciągała do niego rękę,
postanowiła się poddać. Z ciężkim westchnieniem i świadomością tego, co powinna
w końcu zrobić, przymknęła oczy i uspokoiła swoją energię. Niemalże natychmiast
zawirowała w niej błękitna chakra, a Mia została wciągnięta w najgłębsze
zakamarki swojego umysłu.
Gdy
ponownie otworzyła oczy, znajdowała się w olbrzymim pomieszczeniu, leżąc na
posadce pokrytej wodą. Pomimo tego, gdy podniosła się do siadu, była całkowicie
sucha. Woda pokrywała wysokie ściany, ukryte w cieniu i skapywała z sufitu,
jednak pomimo tej wszechobecnej wilgoci, powietrze było ciepłe i duszne, jak w
letni dzień tuż przed burzą.
-
Nie czas teraz na żarty, ty durna kocico – rzuciła w przestrzeń Mia, odganiając
niecierpliwym ruchem ręki małe obłoczki chakry, fruwające wokół i od czasu do
czasu, uderzające w jej ciało z nikłym wyładowaniem elektrycznym.
Z ciemności dobiegło ją głośne syknięcie, a potem mrok tuż przed nią rozstąpił się i Mia
spojrzała z dołu na wysokie, srebrzyste kraty. Wstała i odsunęła się kilka
kroków, by móc spojrzeć prosto w błyszczące, łypiące na nią ślepia. Jedno miało
barwę toksycznej żółci, a drugie łagodnego błękitu. O ile kolor pierwszego, mógł
być jakimś odzwierciedleniem charakteru właściciela, to drugie stanowiło jego zupełne
przeciwieństwo.
-
Mała Yugito. Jak miło znowu cię tutaj gościć. – wymruczał koci demon,
przeciągając się i leniwie liżąc łapę. Jego olbrzymie, górujące nad Mią ciało,
zdawało się być stworzone z granatowych płomieni, pokrytych czarnymi cętkami.
Matatabi poruszała od niechcenia dwoma ogonami, patrząc na nią zza krat
zmrużonymi oczami. Pomimo tego, że była w postaci zwierzęcej, miała bardzo
bogatą mimikę pyska i w tym momencie raczyła Mię jednym ze swoich szyderczo-złośliwych
uśmiechów, obnażając rząd ostrych jak brzytwa zębów.
Za
każdym razem, gdy patrzyła na swojego demona, jej ciało zalewała wrząca,
niekontrolowana nienawiść. Yugito dawno już zaakceptowała swój los jako
jinchuriki i choć potrafiła kontrolować negatywne emocje, wiążące się z posiadaniem
w sobie bestii, to wszystkie zapory znikały, gdy tylko wracała do tego pomieszczenia
i spoglądała w dwukolorowe, drwiące oczy. Zwodniczo słodki głos dwuogoniastej
zawsze przypominał jej moment, w którym zginęli jej rodzice i po raz pierwszy go
usłyszała, zanoszącego się śmiechem w jej głowie.
-
Daruj sobie te powitania – wycedziła przez zaciśnięte zęby, ale zaraz się
opamiętała. Nie przyszła tu dzisiaj żeby marnować czas na pogłębianie ich
wzajemnej nienawiści, nawet jeśli na widok kocicy miała ochotę udusić ją jej
własnymi ogonami. – Wiem, że przez ciebie to czuje – kontynuowała Mia, kładąc
rękę na brzuchu, w miejscu, gdzie pod materiałem bluzki kryła się pieczęć.
Piekła niemiłosiernie od kilku dni, od momentu w którym Mię zaczął dręczyć
bezustanny niepokój.
Matatabi
spoważniała, usiadła prosto i przestała mruczeć. Jej falujące do tej pory nad
głową ogony opadły na ziemię, a ogień na grzbiecie wzrósł, w parodii jeżącego
się futra.
Jakby
jej niecodzienne zachowanie nie był dla Mii wystarczającym zaskoczeniem, to słowo,
wypowiedziane tak innym, niskim i zimnym głosem, wprowadziło ją w prawdziwe
zdumienie:
-
Nadchodzą – oświadczyła Matatabi.
______________________________
~ Ha!
Kto się tego nie spodziewał? Ja.
Żartuje. Postanowiłam, że koniec z przeprosinami i nie ważne ile będę męczyć kolejny rozdział, ale bloga nie zawieszę i możecie być pewni, że kiedyś w końcu coś się pojawi ♥
Jak tam mijają wam wakacje? Mi osobiście robi się niedobrze, na samą myśl o ich zakończeniu, ale co tam. Przede mną matura, więc zobaczymy jak będę ogarniać blogi.
Przypominam też przy okazji o moim drugim, hogwarckim opowiadaniu, na którym też niedługo powinno się coś pojawić:
Ściskam i pozdrawiam, buziaki ;3
Edit 23:27
Zapomniałam dodać:
Jestem w trakcie nadrabiana zaległości na waszych blogach, więc jeśli jeszcze nie ma tam mojego komentarza, to wkrótce się pojawi ;D
Edit 23:27
Zapomniałam dodać:
Jestem w trakcie nadrabiana zaległości na waszych blogach, więc jeśli jeszcze nie ma tam mojego komentarza, to wkrótce się pojawi ;D
Rozdzialik ♥ Dzięki Ci, cudowna kobieto!
OdpowiedzUsuńDżisus, to takie depresyjne. Smutno mi teraz przez Ciebie, jestem zła na Itachiego, i na Paina i na Hidana nawet. Kuźwa, to było... mocne. Zazdroszczę Ci tego, że potrafisz kimś wstrząsnąć mimo, że w sumie nie wydarzyła się żadna tragedia (jeszcze).
Pain to u Ciebie dupek, masakryczny dupek. Ja bym chciała żeby został taki słaby, niewyraźny i Ana zdążyłaby uciec wraz z Itachim. A nie, kobieta leży na podłodze, ma jakieś ataki, a ten jeszcze ją dobija. Pieprzony technika "Boga" ;_;
Uchiha chory, no wiedziałam, że tak będzie! Nie odpuściłabyś tego, prawda? Scena w łazience była tak realistyczna, ogólnie wszystko było tak realistyczne... No oddaj mi trochę tego talentu ;c
Sasori daje rady, no kto by pomyślał? Taki władczy, odsuwa Anę ręką. I ogólnie wkurza mnie Itachi, wkurza mnie to, jak traktuje Anayannę. Tak naprawdę rozumie, że ją kocha i ten cały beznadziejny plan z samobójstwem z ręki brata (dziwnie to brzmi)... ja wciąż mam nadzieję, że zmieni zdanie, ale ja gdzieś przeczytałaś, że planujesz na tego bloga jakieś masakryczne zakończenie, czy jakoś tak ;_;
Kurde, ta scena, gdy Uchiha "wyznaje" jej miłość... Jeszcze chwila i bym się poryczała :o A uwierz, nie chciałabym tego, bo ciągle jestem na wakacjach i jakby moi rodzice weszli do pokoju, a ja taka zaryczana, to nie wiem co by było XD
Mia ma złe przeczucia, ja się naprawdę boję co będzie dalej. Naprawdę.
Jak zwykle wszystko genialne, ach, tyle czekałam i się nie zawiodłam. Wciąż jednak czuję to głupie uczucie, że knujesz coś, co wyciśnie z moich oczu hektolitry wody. A wtedy nie będę mogła zrzucić na coś, co wpadło mi do oka! :c
Pozdrawiam Cię i ściskam bardzo mocno ♥♥♥
Ehehehe zabrzmi nietaktownie jeśli powiem, że cieszę się wpędzając cię w depresje? No niby w normalnych okolicznościach nic dobrego, ale biorąc pod uwagę, że to moje wypociny wywołują u ciebie tak gwałtowne emocje, to nie pozostaje mi nic innego jak się jarać ♥
UsuńJestem na siebie wściekła przez to, jak na początku opowiadania przedstawiałam Paina, dlatego teraz to nadrabiam. On nie jest cholera jakimś pluszowym misiakiem, ale usprawiedliwia mnie to, że w zasadzie w tych początkach wszystko zjebałam xD najchętniej to zredagowałabym co najmniej połowę opowiadania, ale pewnie prędzej się przekręcę xD pozostaje mi tylko opanowanie sytuacji w dalszych notkach, a i owszem, Pain to dupek! No ale jeśli zignorować jego uszczypliwe słówka, to jednak pomógł Anie kiedy tak leżała na tej podłodze xd
Strasznie się cieszę, że wzbudzam tyle emocji, nawet jeśli niekoniecznie pozytywnych.... ale i tak to super <3
Co do zakończenia..... no cóż może wyślesz mi potem słoiczek swoich łez jako upamiętnienie tej historii? (mwahaha) nie, nic nie zdradzam, żartowałam.
Baw się tam na wyjeździe i broń boże nie płacz, do roku szkolnego zostało jeszcze troszkę! Pozdrawiam ;3
Anayanna! Welcome back, honey (*hug*) ♥. Rozdział bardzo dobry (nic nowego). Scena kłótni Itachiego i Anayanny jest genialna. To zdziwienie, że tak, ona wreszcie nawet go, tak Itachiego, uderzyła. Jak Łasica opowiadał o tej całej miłości i pokrzyżowaniu jego planów... takie oooo! :D Dobra, ale powaga. Serio, moment fajnie rozpisany, dialog genialny, wisienka na torcie tego rozdziału. No i mój Hidan. Tęskniłam za nim (u mnie już nie egzystuje ;_; ). Poza komedią tej sytuacji, przypomniałam sobie co między nimi zaszło na misji, wprost kocham ich relacje. I tym zakończę opis przeżyć podczas czytania. Pisz, póki możesz, póki jest czas, szkoły brak. Ja liceum odczułam zbyt bardzo, a następny rok wcale nie zapowiada się na lżejszy. I oczywiście matura to bzdura, ale zdać trzeba. Pozdrawiam i całuję mocno ♥
OdpowiedzUsuńTeż się cieszę, że mimo tylu miesięcy, nadal cię tu widuję ♥
UsuńW zasadzie nie planowałam tej mini-bójki, ale biorąc pod uwagę, że Anayanna leje wszystkich naokoło, to może Itachiemu też się w końcu należało :D
Nawet nie wiem w którym momencie tak bardzo pokochałam Hidana i zaczęłam przywiązywać do niego taką wagę, przewiduje, że raczej go na razie nie zabraknie!
Dziękuje za wszystkie ciepłe słowa, również pozdrawiam, buziaki ;3
A już myślałam, że umarłaś...
OdpowiedzUsuńTak dawno nie było rozdziału, że zaczęły nachodzić mnie czarne myśli o zawieszeniu. Nie komentowałam wcześniej Twoich zmagań, ale postanowiłam Ci opowiedzieć o tym, jak świetne remedium na nudne lekcje stworzyłaś.
Nie pamiętam, gdzie znalazłam blog o Anayannie, ale przykuł on moją uwagę, gdyż wprost przepadam za fanfikami z udziałem OC.
Na początku było tak jak ze wszystkimi blogami; gramatyka, stylistyka, zapomnij. Zazwyczaj w takich przypadkach przerywam czytanie gdzieś w okolicach prologu, ale twoje rozwijające się stale dzieło zachęciło mnie do dalszego czytania. I nie pożałowałam.
Z każdą notką błędów było coraz mniej, aż tak mniej więcej siedem? osiem? rozdziałów wstecz błędy stały się praktycznie niezauważalne. Teraz już wcale ich nie widzę.
Fabuła wydaje się na pierwszy rzut oka całkowicie schematyczna:
1. Superpięknasexbomba zostaje porwana i trafia do Akatsuki.
2. Podbija serca wszystkich członków organizacji.
3. Zakochuje się w jednym z nich, oczywiście z wzajemnością.
Na początku spodziewałam się właśnie tego, ale okazało się, że jest inaczej. Niby jest obecny motyw "Piękna i bestie", ale fabuła sięga głębiej, pojawia się motyw walki wewnętrznej, wątek romantyczny nie jest płytki i nie sprowadza się do miziania się gdzie popadnie, uprawiania seksu, i wyznawania sobie miłości w dziko romantycznej scenerii.
Sama postać głównej bohaterki przykuwa uwagę. Niby księżniczka, a jednak nie tak do końca. Pozbawiona uczuć maszyna do zabijania, ale potrafi kochać.
Szczególnie podoba mi się Twoja wizja poszczególnych członków Akatsuki, a w szczególności Kieran. Przypomina mi takiego chłopca z horroru, też miał maskotkę króliczka...
Podoba mi się Twój styl pisania. Mogłam obserwować, jak się rozwija i szczególne podobają mi się Twoje opisy miejsc i przeżyć bohaterów.
Tak więc, nie przedłużając. Mam nadzieje, że nie uśmiercisz Itachiego. Ale czy miałabyś serce go zabić? :)
Życzę dużo weny i pomysłów.
Pozdrawiam,
Me
wow, na coś takiego czekałam :D w zasadzie twoja opinia bardzo pokrywa się z moją, bo jak sobie teraz uświadomię, co ja takiego wypisywałam w tych pierwszych notkach, to aż mi trochę wstyd. Oczywiście wtedy uważałam to za świetny pomył, ale z perspektywy czasu widzę, że tak jednak nie było i wiele rzeczy chętnie bym pozmieniała. Niestety, za późno.
UsuńDziękuję za szczere słowa i za to, że zdecydowałaś się odezwać, to wiele dla mnie znaczy ;)
Pozdrawiam, buziaki ;3
No, w końcu dupę ruszyłaś! Mam nadzieję, że następmym razem nie będziesz kazała nam tyle czekać ;>
OdpowiedzUsuńDobra, w ogóle co tu się dzieje? 'o'
Na początku myślałam, że Ana ma jakieś zwidy, jakieś duchy, zombie, wampiry, wiedźmy... Cokolwiek! Ale Pain? Mój jeden-z-wielu mąż? Co mu odbiło, że zaczął tak odpierdalać? ._.
Słowo daję, że jak nie przestanie, to mu wszystkie druty z cielska powyciągam :I
Ej, zdajesz sobie sprawę, że jak się Sheeiren dowie, to Ci spuści wpierdol za torturowanie Itasia? XD
Nie no, serio. Coś mu zrobiła? ._.
A no tak, zapomniałam, że Itachi na coś choruje, no tak, tak, tak...
A Sasori dojebał tym monologiem <3
I jestem strasznie ciekawa, co zrobi Ana, jak Uchiha wróci do stanu używalności, bo przecież jakiś monolog musi mu strzelić, ne? ;>
Kolejna rzecz, która mnie interesuje to informacja - co z Hidanem? Chętnie bym sobie poczytała o zajebistym sadyście...
Nooo... Poważna rozmowa Ci się udała, jak cholera. Aż mnie to zabolało...
W sumie rozumiem Uchihę, no bo iść w łaskę do kogoś, to prawie tak, jak się poddać. Ale z drugiej strony on umiera, i wszyscy wiemy, że ma na to wyjebane.
Ana powinna siłą go zaciągnąć do Orochimaru. I chyba bym się nie zdziwiła, gdyby tak zrobiła.
Te swoiste pożegnanie/zawieszenie borni na linii Ana-Itachi skojarzyło mi się z Titaniciem... Powiesz mi, dlaczego? Bo ja nie wiem ._.
Ano. I dostała swojego Hidana... Jakoś go mało poturbowała, tym razem.
Za to mam nadzieję, że Akatsuki ma ubezpieczenie na ściany, bo przy Anie to będzie towar deficytowy XD
Hmpf... "Nadzchodzą", to chyba złe określenie, chyba powinna powiedzieć to w liczbie pojedynczej i z jakimś wulgaryzmem, żeby wzmocnić wypowiedź...
,,Zapierdala"
Nie no, to akurat brzmi komicznie XD
Ja tam lubię Dwuogoniastą, a najbardziej jej heterochromię ;3
A ja się tego spodziewałam, ha! XD
I cieszę się niezmiernie, że będziesz tak męczyć następne rozdziały, aż je napiszesz <2+1
Nie popełniaj moich błędów XD
Hmpf, nowego rozdziału jeszcze nie napisałam, ale... Nie wiem, czy lubisz SnK, czy w ogóle o nim słyszałaś, ale jakbyś chciała sobie zapchać czas, to zapraszam XD
http://ikinokoru-tame-ni.blogspot.com/
Też szablon od Sasame, no i jak widać łapki Sasame, to łapki Sasame...
Mówiłam Ci już, że masz nieziemski szablon, nie? :D
Pozdrawiam, całuję :3
Tskkkkk no postaram się xD sama nie wiem, jeśli chodzi o dodawanie nowych rozdziałów, to nawet się nie obejrzę, jak mija kilka miesięcy od ostatniego. A jak chodzę do szkoły to ciężko przetrwać tydzień, niesprawiedliwe ;c
UsuńNie nie nie, spokojnie, żadnego dewastowania jego starannego piercingu xD choroba/atak/zachowanie Any to nie była jego wina, a nawet on jej pomógł to potem rozproszyć, ale że w między czasie poględził jak chujek, to już inna sprawa :D
Hej, choroba Itacza to nie moja wina! xD Fugaku mu jakieś złe geny przekazał ;___;
Porównaniem do Titanica mnie zniszczyłaś ♥ nie mam pojęcia dlaczego, ale to chyba dobrze? :D
Za SnK przepadam, chociaż w sumie mam do nadrobienia kilka rozdziałów mangi... w każdym razie na boga wpadnę!
Dziękuję za wszystko, pozdrawiam, buziaki ;3
No, ktoś tu w końcu ogarnął dupę i dodał rozdział! Jestem z ciebie normalnie dumna. *,*
OdpowiedzUsuńA teraz opieprz. xd
Jak mogłaś, ja się pytam, jak mogłaś zrobić coś takiego Itasiowi. Było mi go tak szkoda, że myślałam, że się popłaczę. On, zawsze taki silny i niepokonany... W życiu nie powiedziałabym, że na coś choruje. A tu taka niespodzianka, niemiła niespodzianka. Zwłaszcza, że Ana nic o tym nie wiedziała. Ech, mam wrażenie, że jemu rzeczywiście bardzo na niej zależy i mam nadzieję, podejmie się leczenia.
Tylko, żeby ona z kolei przy nim została, mimo wszystko. Słodko się nim opiekowała. :3
Mimo wszystko, uwielbiam Hidana. xD Chociaż wkurzył mnie jak nie wiem co.
No i coś czuję, że w końcu zapolują na tego demona. Ciekawe, jak to wszystko się skończy.
Męcz się, męcz. Ta historia ma być skończona, nie ma bata! B| Nie darujemy ci. xddddddd
Matura poczeka. :p
WENY! :3
No nie cholewka, wszyscy na mnie krzyczą za Itacza xD dodaj trochę dramaturgi mówili... będzie fajnie mówili xD
UsuńA tak serrio, to się cieszę, że tak cię mój chory Itachi rozemocjonował <3
No też taki mam właśnie plan! Matura? A co to jest matura?
Dziękuję!
Pozdrawiam, buziaki ;3
To czas na mnie, masakra, wstyd mi za siebie, bo tak długo czekałam na jakiś rozdział z twojej twórczości. Na serio, nawet zaczęłam niedawno twój potterowski blog, jestem na jedenastym rozdziale, więc niedługo jebnę ci tam ładnego komentarza xD a teraz tak, notka była długo i sycąca, uwielbiam to uczucie :D
OdpowiedzUsuńStrasznie te akcję przygnębiające – Pain zmęczony, Ana też jakaś osłabiona (w gabinecie Paina była), Itaś chory w dodatku miał atak, no i Hidan poszkodowany xD ale on już sam tego chciał xD w ogóle widzę, że tak, jak erementiss lubisz pisać o drastycznych rzeczach xD od początku, Anayanna raportuje, a Yahiko widać słucha jej bardzo uważnie skoro nawet cytuje :P znaczy się, wycwanił się swoim rinneganem xD sztuczka godna lidera xD potem to zachwianie Any i w ogóle jakaś dziwna reakcja na to… no jak to czytałam to nie chciałabym tego odczuć :P
Potem Itaś, boże, jak mi było go szkoda, taki biedny się wydawał, nie lubię tych czynności związanych z chorobą, wymioty, zmęczenie i takie tam, tak mi wtedy szkoda tych osób (jeszcze gorzej jest z małymi dziećmi) no i Saso lekarz <3 tak mnie on jara w tej roli xD w dodatku zarówno Ty jak i erementiss tak dobrze oddajecie charakter Saso, mi on nie wychodzi xD no, ale w komedii ciężko zachować go w jego charakterze xD w każdym razie ta jego reprymenda do Anayanny… no ciekawe czy ostatecznie coś da xd Itachi strasznie agresywnie reaguje na temat choroby, w sumie jego argumenty do mnie nie trafiają, jestem w tej sprawie za Aną, ale może nie, aby leczył go Orochimaru w końcu już raz go chciał zabić :/
Jaki wpierdol otrzymał O.O No byłam w szoku… myślałam, że jej wybuch będzie polegał na krzyku albo płaczu, a tu go zaczęła bić xD kobieta wyzwolona, feministka xD i teraz Itaś wstyd się będzie przyznać, że baba cię leje xD no to teraz dostał ultimatium, ciekawe co zdecyduje? Ja jednak myślę, że nic nie zmieni, dotrwa w swojej stanowczości niestety :< eh te chłopy… takie głupie :/ xD
Potem jeszcze Hidan dostał xD no cóż, takie życie, zresztą on lubi ból, więc pewnie mu się podobało xD Anie pewnie też to zrobiło dobrze ;) jedynym niezadowolonym pewnie będzie Pain, bo będzie trzeba ściany łatać xD
Mia i jej ogoniasta bestia, ciekawa jestem o co dokładniej chodzi, co to znaczy „nadchodzę”? i ogólnie jakieś niebezpieczeństwo zagraża jej życiu… dobra, wraz z tym zdaniem dotarło do mnie, że przecież zaczną się polowania xD lepiej późno, niż wcale :P
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :D :D
Życzę dużo weny, czasu, ochoty i samozadowolenia :D :*
Pozdrawiam :) :*
Że lubię pisać o drastycznych rzeczach, to wręcz niedopowiedzenie xD ja to uwielbiam! Zwykle lepiej mi się opisuje jakąś krwawą masakrę niż normalną, codzienną scenę. Aaaach tęsknię za sagą o polowaniu na demona z Aną i Hidanem, tam to trup się ścielił gęsto <3
UsuńEheee, nie tylko ty byłaś w szoku jak mu przywaliła, sama nie wiedziałam co piszę xD
Dziękuję baaaardzo. Pozdrawiam, buziaki ;3
Muszę koniecznie nadrobić tego bloga .-. I choć jest on dość znany, to mi to wcale nie przeszkadza. I co tam, raz się żyje, dwie nominacje pod rząd xD
OdpowiedzUsuńTakże, informuję, że również i to opowiadanie zostało nominowane do nagrody Liebster Award : 3
Więcej informacji na http://snk-with-madi-and-claudy.blogspot.com/2014/09/m-n-liebster-award-po-raz-pierwszy.html