20 lutego 2015

Rozdział 36




   - Mówię poważnie.
   - Daj spokój!
   - Ale...
   - Gówno się znasz!
   - No chyba jednak na tyle, żeby wiedzieć, że żadna laska nie poleci na ciebie, jak jej powiesz, że jest fajną dupą z twarzy!
   - A byś się zdziwiła!
   - Wąt...
   - Ten kto pierwszy znajdzie świeżą wodę dostanie trochę kasy i będzie mógł ją swobodnie zmarnować w najbliższym mieście.  
   Zgodnie z przewidywaniami Kakazu, Anayanna i Hidan natychmiast przerwali kłótnię, trwającą już od dłuższego czasu, i wymieniwszy uprzednio wrogie spojrzenia, zerwali się do biegu. Oboje byli znudzeni powolnym tempem wędrówki i wręcz ich nosiło od nadmiaru energii, więc mogli się chociaż na coś przydać. Zbiornik wodny powinien znajdować się gdzieś w pobliżu, wnioskując po zachowaniu zwierząt i o dziwo, było to wyraźną wskazówką dla tamtej denerwującej dwójki. Kakazu mimowolnie odczuł odrobinę podziwu – sądził, że będą się raczej miotać bez celu, próbując przeszkadzać sobie nawzajem, a nie szukać wyraźnych wskazówek.
   Jednak dostrzeganie znaków dawanych przez przyrodę to jedno, a wykorzystywanie zdobytej wiedzy w praktyce, drugie. Anayanna i Hidan pędzili w tym samym, poprawnym kierunku, na złamanie karku, szturchając się łokciami między żebra, wpychając w krzaki i podstawiając sobie nogi. Kakazu został daleko w tyle, głęboko zażenowany i jednocześnie zirytowany, infantylnym zachowaniem towarzyszy, ale wdzięczny, że ich krzyki oddaliły się, stanowiąc teraz jedynie jeden z wielu odgłosów lasu.
   Kakazu szedł nieśpiesznie, tak jak to leżało w zwyczaju członków Akatsuki, bo po prawdziwe to faktycznie donikąd mu się nie śpieszyło. Jinchuriki nie ucieknie, a nieustanny bieg marnuje energię, potrzebną w przypadku jakiegoś niespodziewanego pojedynku, albo później, gdy znajdą już swój cel. Ale znowu, jego zbędny balast, w postaci dwóch krzykaczy, miał na ten temat inne zdanie. Drzewa przed nim rosły tak gęsto, że ich sylwetki były już ledwo dostrzegalne. Mimo to wyraźnie widział, jak zniknęły nagle, jakby zapadły się pod ziemię. Potem nastąpiła tylko seria głuchych łupnięć, pomieszanych z szelestem liści i głośnymi przekleństwami. Finalnie rozległ się głośny plusk, więc misja została wypełniona – najwyraźniej znaleźli wodę.
   Dochodząc do miejsca, gdzie mniej więcej zniknęli mu z oczu, Kakazu zatrzymał się na skraju urwiska, które dość stromo opadało w dół, kończąc się małym stawem. Wpadała do niego wąska i wartka rzeka, ginąca wśród drzew po drugiej stronie dolinki. Kakazu zszedł ostrożnie na sam dół, mijając młode drzewa, o wiele mniejsze od tych, które znajdowały się w lesie i liczne kamienie, o ostrych krawędziach. Były one z pewnością przyczyną wielu zadrapań i siniaków na ciałach Anayanny i Hidana, które dostrzegł, jak tylko wywlekli się na brzeg. Choć równie dobrze mogła to być wina ich wzajemnej agresji. Obydwoje byli przemoczeni, obolali i wyraźnie wyczerpani. Cóż, przynajmniej na chwilę przestali skakać sobie do gardeł. Kakazu minął ich obojętnie, kucając przy skraju jeziorka i zanurzając ręce w chłodnej, orzeźwiającej wodzie. Była tak czysta, że bez problemu dostrzegał pływające w niej, kolorowe ryby i kamienie, którymi usiane było dno.
   Kakazu odchylił maskę i wypił kilka łyków, a potem opłukał sobie twarz.
   - Heeej – dobiegł go z boku umęczony szept. Anayanna leżała płasko, z twarzą przyciśniętą do wilgotnej trawy i szeroko rozłożonymi rękami. – Mówiłam ci kiedyś jak przystojny jesteś bez tej maski?
   Kakazu prychnął, podobnie jak leżący po jego drugiej stronie Hidan, ale wyjął z kieszeni wypchaną po brzegi sakiewkę, na widok której obojgu zaświeciły się oczy. Odliczył starannie kilka monet, a potem położył je na wyciągniętej dłoni Anayanny, ironicznym uśmieszkiem reagując na jej entuzjazm.
   - Pieprzony sprzedawczyk – wybełkotał Hidan. – Gdybym wiedział, że jesteś taki spragniony pochlebstw, już dawno powiedziałbym...
   - Że jest fajną dupą z twarzy? – podpowiedziała Anayanna, w wyraźnie lepszym humorze, odwracając się na plecy i wystawiając twarz do zachodzącego słońca.
   Hidan już otworzył usta, by zacząć pewnie kolejną kłótnię, ale Kakazu ubiegł go, nie mając zamiaru znowu tego wysłuchiwać:
   - Jedno słowo, a zaszyję ci tę niewyparzoną gębę – poinformował go, na potwierdzenie swoich słów chlastając go po twarzy nićmi.
   Hidan wykrzywił się do niego paskudnie, ale milczał, posiadając najwyraźniej jakieś traumatyczne przeżycia z tego typu groźbami.
   - Kiedyś cię zabiję koleś – mruknął jednak pod nosem, gdy tylko Kakazu się oddalił, nie mogąc się powstrzymać. Anaynna zaśmiała się głośno, pobrzękując trzymanymi w dłoni monetami. – I ciebie też, nie myśl sobie.
   - Ty z kolei mógłbyś czasem myśleć sobie. A teraz ruszać dupy, rozbijamy tu obóz – zarządził Kakazu, a oni podnieśli się w końcu z ziemi, ociekając wodą i rzucając w siebie szeptanymi obelgami.

*

   Hidan siedział przy ognisku, z lubością przystawiając dłonie blisko ciepła i odsuwając odrobinę dopiero wtedy, gdy prawdopodobną stawała się możliwość, że jego skóra zacznie zaraz spływać z kości. Niedaleko niego siedziała Anayanna, w którą wgapiał się usilnie od kilkunastu minut, ale ona wytrwale to ignorowała. Całą uwagę skupiała na maniakalnie starannym ostrzeniu pokaźnej ilości broni wszelakiej, zdobytej różnymi sposobami podczas ich kilkudniowej podróży. Na jej wyposażeniu były już więc na przykład kunaie, które w małych ilościach, bezustannie podbierała Hidanowi i Kakazu, shurikeny i senbony, które podkradała przypadkowym shinobi, gdy tylko znajdowali się w gęściej zaludnionym miejscu, a nawet znoszona katana, z której od kilku dni próbowała zetrzeć ślady starej, zakrzepłej krwi.
   Hidan gapił się i gapił, a niebo stopniowo zaczęło pokrywać się coraz ciemniejszymi barwami, przechodząc w końcu w głęboką czerń, nierozpraszaną przez gwiazdy ani zakryty chmurami księżyc. Kakazu siedział kawałek dalej, o ironio, przeliczając pieniądze, a Hidan zaczął już tracić cierpliwość. Na szczęście, Anayanna zdawała się z nim dziwnie zgrana w tym temacie, bo westchnęła w końcu ciężko i podniosła na niego wzrok.
   - Czego? – warknęła, nie przestając ostrzyć bogato zdobionego wakizashi.
   - Podziel się hajsem – zażądał Hidan, tak stanowczym tonem, że Anayanna aż zachichotała.
   - Yyy nie?
   - Dlaczego?
   - Daruj sobie, przewalisz go na dziwki, a mi jest naprawdę potrzebny.
   - Niby na co?! Dawno nie byłaś u fryzjera?
   - Na jakieś porządne ciuchy, nie będę przecież ciągle chodzić w twoich batkach! Jestem księżniczką do cholery, to się nie godzi...
   Hidan prychnął, ale darował sobie komentarz odnośnie tego, że księżniczka z całą pewnością nie używa takiego języka. Kłócili się jeszcze przez kilka minut, raczej z poczucia obowiązku i przyzwyczajenia niż prawdziwej chęci dogryzienia sobie nawzajem. W obozowisku zapadła cisza dopiero wtedy, gdy Kakazu nakazał im zamknąć się i spać, bo pobudka i dalsza wędrówka miały nastąpić wczesnym świtem. Poważnie, kto pozwolił mu się tak rządzić? Zachowywał się jak surowy ojciec, czego Hidan nie omieszkał mu wytknąć. Ale zarobił za to smagnięcie przez ucho jego nicią, co nigdy nie należało do najprzyjemniejszej formy bólu. Hidan wykonał w końcu jego polecenie, odwracając się plecami do ogniska i chichoczącej Anayanny. Nie zauważył kiedy przyczołgała się do jego boku i wygodnie umościła głowę na jego wyciągniętej ręce. Niemal natychmiast zasnęła, a on nie zmienił pozycji nawet wtedy, gdy dłoń kompletnie mu już zdrętwiała. Wbrew swojemu zaniedbanemu wyglądowi, jej włosy ciągle były przyjemnie miękkie.

*

   - Więc to wszystko co pamiętasz? - pyta mężczyzna siedzący na przeciwko.
   Duszę w sobie złość - skończyłam właśnie streszczać mu historię całego swojego życia, a jedyną jego reakcją na wielogodzinne opowieści jest beznamiętna mina i zupełnie pozbawione celu pytanie?
   - Tak - odpowiadam, zaciskając zęby.
   Zapada między nami cisza, a ja czuję się nieswojo. Od jakiegoś czasu (dni, noce, godziny, tygodnie?) przyprowadzano mnie tutaj zaraz po przebudzeniu, mężczyzna zadawał pytania, na które oczekiwał długich i wyczerpujących odpowiedzi, a ja mówiłam i mówiłam, aż zasychało mi w ustach, a pojedyncze słowa plątały się ze sobą. Zadziwiająco szybko kompletnie opadałam z sił i nie rejestrowałam nawet momentów, w których wracałam z powrotem do małego, białego pokoju z miękkim łóżkiem.
   A teraz nadeszła chwila, w której nie mam już nic więcej do powiedzenia.
   - Na pewno nie przypominasz sobie niczego więcej? - naciska mężczyzna. Siedzi po drugiej stronie stołu zupełnie nieruchomo i wydaje się dziwnie znajomy. Jakbym go znała, albo powinnam znać.
   - Nie - niemal warczę, czując zbliżającą się senność. To znak, że nasza mała sesja dobiega końca, zaraz przeniosę się do światka pół-snu zupełnie wbrew mojej woli i ktoś przetransportuje mnie z powrotem do łóżka.
   Dociekania mężczyzny pobudzają jednak we mnie jakąś strunę. No właśnie - co mogło się stać później? Wyraźnie pamiętam jak zwykle natrętnego Hidana, długą i powolną podróż, przygotowanie do polowania... i na tym koniec.
   - Gdzie ja jestem? - pytam po chwili, bo choć zadawałam to pytanie już wielokrotnie, ciągle nie usłyszałam na nie odpowiedzi. Mężczyzna nadal nie ma zamiaru jej udzielić, łączy tylko dłonie na wysokości dziwnie znajomej twarzy i przypatruje mi się badawczo, jakby ciekawy mojej reakcji. - Zostałam ranna w trakcie walki? Dlatego tu jestem? Co z Hidanem i Kakazu? Złapali jinchuriki?
   Po każdym pytaniu daję mu kilka sekund na reakcję, ale oczywiście nie otrzymuję jej. Sapię ze złości, sama odpowiadając sobie na jedno z nich - nie mam na ciele żadnej rany, nawet najmniejszej blizny, siniaka czy odcisku. Nic co świadczyłoby o moim życiu jako kunoichi, nic co wyjaśniałoby nieustanne osłabienie, szpitalną salkę i nieznane otoczenie.
   - Siedziałaś z Hidanem przy ognisku i ostrzyłaś broń - odzywa się w końcu mężczyzna, cytując końcówkę mojej opowieści i patrząc na mnie wyczekująco. Uderzyłabym go, gdyby moje kończyny nie były tak ciężkie i ospałe. - Kłóciliście się o pieniądze, następnego dnia mieliście wyruszyć w dalszą drogę do Kraju Błyskawic. I to wszystko.
   Warczę, żeby nie traktował mnie jak dziecko i z roztargnieniem pocieram piekące oczy.   Pomieszczenie w którym się znajdujemy jest malutkie, z dwoma krzesłami i stołem, na którym spoczywa kilka świeczek. Panujący wokół półmrok jest kojący, ale tylko wzmaga moją senność.
   Wzrok mężczyzny jest nachalny, jakby próbował pobudzić moją pamięć siłą umysłu. Co zabawne, to zdaje się działać. Jego oczy pobłyskują na czerwono, w sposób, który powinnam rozpoznawać.
   Nie, nie oczy. Oko.
   - Pamiętam coś jeszcze - mówię nagle, po kilku kolejnych minutach ciszy, podrywając gwałtownie głowę na ten nagły przebłysk wspomnień. - Zapach. Ziołowy i ostry. Nie podoba mi się, mam ochotę kichać - czuję się, jakbym dostała gorączki, ale dotykam dłonią czoła a ono jest lodowate. Zapach z moich wspomnień jest tak wyraźny, że aż wierci mnie w nosie. - Jak maliny i bez... nie wiem.
   - To składniki lekarstwa na gorączkę, które podawał Itachiemu Uchiha Sasori Akasuna - odzywa się za mną monotonny głos. Odwracam się przez ramię; zwykle zapominam o jej obecności tutaj, milczy prawie cały czas. Jej zielone, matowe oczy zawieszone są gdzieś w przestrzeni, ma na sobie prosty lekarski kitel.
   - To śmieszne - prycha mężczyzna - dlaczego miałaby pamiętać właśnie to?
   - Nie mnie powinno się zadawać to pytanie - kącik jej ust wędruje delikatnie w górę, ale oczy pozostają puste. Stoi pod ścianą w absolutnym bezruchu przez kilka godzin. Nie drga ani jeden jej mięsień, nie mruga powieka, nie unosi się klatka piersiowa.
   Mężczyzna wypala we mnie dziury swoim intensywnym spojrzeniem. Nie wiem co powiedzieć, nie wiem co chciałby usłyszeć.
   - Itachi - mówię w końcu, a mój głos jest mniej niż słabym szeptem. Ja cała taka jestem, od momentu kiedy po raz pierwszy obudziłam się w tym miejscu. - Co się z nim dzieje? Jak długo byłam nieprzytomna? Tydzień, dwa? - naciskam, nie doczekując się odpowiedzi. - Chyba należą mi się jakiekolwiek wyjaśnienia! - podnoszę głos i zrywam się z krzesła, co jest błędem, bo zmęczenie otula mnie szczelniej i czuję, że zaraz odpłynę. Jestem jednak usatysfakcjonowana, coś we wzroku mężczyzny ulega zmianie. Mięknie. Skąd go znam? Opadam z powrotem na oparcie, odchylając głowę, a on chrząka i opiera łokcie o blat stołu. Patrzy teraz w górę i przystawia dłonie do ust, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.
   - Co kupiłaś za pieniądze, które dał ci Kakazu? - rzuca pytaniem nagle i gwałtownie, jak nożem. Czuję jak wbija się we mnie i drąży dziurę w mózgu, przymykam oczy i masuję skronie.
   - Chustę - odpowiadam natychmiast, niemal bez zastanowienia. Przez jego twarz przebiega cień uśmieszku. Dlaczego to powiedziałam? Czy to prawda? Nie powinnam tego pamiętać, przecież już ustaliliśmy gdzie znajduje się granica między tym co oczywiste, a tym o czym nie mam pojęcia.
   Mężczyzna kiwa głową i do stołu podchodzi dziewczyna. Jej ruchy są absurdalnie mechaniczne, przypomina nie tyle marionetkę, co bezmyślnego robota. Podchodzi do komody ustawionej za jego krzesłem i otwiera jedną z szuflad. Wyciąga jakieś zawiniątko, a potem odwraca się i kładzie je na stole tuż przede mną.
   - Śmiało.
   Zupełnie jakbym potrzebowała jego zgody. Wyciągam rękę i delikatnie dotykam materiału. Jest gładki i lśniący, rozwijam go i uważnie oglądam. Chusta.
   - Naprawdę ją kupiłam?
   - Nie podoba ci się?
   Nie. Jest krzykliwa, w kolorze intensywnej czerwieni, przeplatana złotymi nićmi, z przyszytymi dzwoneczkami i koralikami. Wydaje się czymś, co wybrałaby tylko osoba pewna siebie i lubiąca być w centrum uwagi. Czy taka właśnie jestem?
   Kręcę głową i odkładam chustę na stół. Nie mogę się jednak powstrzymać od przesuwania skrawka materiału między palcami.
   - Nie znam się na modzie, ale moim zdaniem jest piękna. Pasowałaby ci.
   Ponownie kręcę głową, a mężczyzna opiera łokcie o stół.
   - Nie wierzysz mi - oznajmia i ma zupełną rację. Dlaczego miałabym?
   Obdarzam go czymś na kształt drwiącego uśmieszku, chociaż mięśnie mojej własnej twarzy wyraźnie odmawiają mi posłuszeństwa. Zapadam się w lepką nieświadomość, w świat pomiędzy jawą a snem.
   - Znam powiedzenie o niestałości kobiet, ale bez przesady - odzywam się po chwili. - Gusta chyba nie zmieniają się z dnia na dzień.
   - Anayanno - (moje imię?) - od czasu kiedy siedziałaś z Hidanem przy ognisku i kupiłaś tę chustę minął ponad rok.
   Nie wiem czy zasypiam, czy tracę przytomność. W następnej sekundzie spowija mnie ciemność.

*

   - Jest zdezorientowana. Mam wrażenie graniczące z pewnością, że gdyby nie nałożona przez ciebie pieczęć, już dawno by nas zabiła. - Mężczyzna nie widział twarzy swojego rozmówcy, bo był odwrócony tyłem do niego, stojąc przed oknem i obserwując krajobraz zalewany strugami deszczu. - Jest wściekła, nie wie co się dzieje, ani gdzie jest. Dziewczyna twierdzi, że jej pamięć będzie wracać stopniowo, bo utrata tych wspomnień to po prostu reakcja obronna mózgu. Wiele przeszła, ale zaczyna dochodzić do siebie. Coraz więcej kojarzy, interesuje się otoczeniem i nabiera sił. Nie możemy dłużej tego ciągnąć, musisz z nią porozmawiać.
   - Rozumiem. Możesz odejść.
   Mężczyzna westchnął, odrobinę rozczarowany, ale wykonał polecenie. Skinął głową i wyszedł na korytarz, cicho zamykając za sobą drzwi pomieszczenia. Tuż obok nich czekała na niego dziewczyna, w białym sztywnym kitlu, jak zwykle nieruchoma, ze wzrokiem utkwionym w ścianie na przeciwko.
   - Śpi - odezwała się automatycznie, gdy tylko przeniósł na nią wzrok. - Ale obudzi się za około dwie godziny, jej organizm zaczyna działać prawidłowo, nie potrzebuje już tyle odpoczynku. Mówi przez sen - kontynuowała, idąc za nim ciemnym korytarzem - rzeczy, których nie powinna pamiętać, rzeczy, których nie pamięta kiedy nie śpi. Ciągle powtarza ich imiona, a potem krzyczy.
   - Dobrze. To już nie potrwa długo.
   Weszli do głównego holu, jasno oświetlonego przez liczne zdobione lampiony i pochodnie. Mężczyzna zerknął przez ramię, na sunącą za nim dziewczynę. Ostatnio tyle czasu spędzali w tych ponurych, mrocznych pomieszczeniach, że prawie zapomniał jak jasne i łagodnie różowe są jej włosy w świetle dnia.


Podczas gdy spadam swobodnie... 
Cisza w tej dziurze jest ogłuszająca... Bezgłośna, zimna otchłań... 
Ale o dziwo nie czuję strachu. Jestem spokojna... pewna, że ktoś mnie znajdzie. 
- Kurosaki Masaki 'Bleach'






________________



Tylko nie bijcie, ok?
Żartowałam. 
Chociaż nie za mocno. 
Mam nadzieję, że zastanę tu jeszcze jakichś czytelników, nawet po tak długiej przerwie i zerowym odzewie z mojej strony nie tylko tutaj, ale też na waszych blogach. 
Oczywiście, mogłabym się tłumaczyć klasą maturalną i tak dalej i tak dalej, ale prawda jest taka, że gdybym się postarała, mogłabym bez większego problemu wyłuskać trochę czasu na regularne czytanie waszych notek. 
Chyba po prostu moje zamiłowanie do blogowania zaczęło znikać. Nie dziwię się, cholera ta historia ma już ponad dwa lata. Powinnam ją zakończyć już dawno temu, bo w ciągu tego czasu tyle razy zmieniała mi się koncepcja, styl, podejście, pomysł... no cóż, ta historia nigdy nie będzie arcydziełem. Początek tego rozdziału napisałam we wrześniu, a potem dopadła mnie taka pustka, jeśli chodzi o nadchodzące wydarzenia, że poważnie przez te wszystkie miesiące nie miałam pojęcia jak to kontynuować. Miałam pomysł na dalsze wydarzenia, ale te bliższe już nie. Wczoraj pod prysznicem mnie olśniło i oto dokończyłam rozdział, obracając sytuację o 180 stopni i pewnie wywołując u moich czytelników jedno wielkie WTF?! Cóż, sama nie znam jeszcze odpowiedzi na to pytanie. Ale o dziwo, jestem zadowolona z efektów. Zamierzam w końcu zakończyć tę opowieść, ale nie chcę robić tego na odwal. Postaram się, jestem wam to winna. 
I nie tylko to. Jeśli kiedyś moja miłość do blogowania rozpali się na nowo, nadrobię wasze historie i nasmaruję solidne komentarze. Nie chcę tego robić na siłę i bez tej frajdy, którą czułam kiedyś, więc wybaczcie za te wszystkie opuszczone przeze mnie rozdziały. 



Still, lov ya ♥



4 komentarze:

  1. ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥ CZEŚĆ.
    Już się serio bałam, że opuściłaś definitywnie i ogólnie nie wrócisz, a muszę aż napisać, że pusto było jakoś bez Ciebie, Twoich notek i komentarzy ;< Wróciłaś, wysyłam Ci mentalnego klapsa, a nawet i dwa, ale taka przerwa zazwyczaj dobrze robi, więc mam nadzieję że teraz wena wróci i wszystko będzie w porząsiu :D
    Jakiego ja miałam szoka teraz jak widzę nowy rozdział! Już sobie myślę - ee, kurde, blogger, znowu coś się jebczysz i dodajesz stare rozdziały na aktualności. A tu taka niespodzianka!!!
    Pierwszy fragment wprawił mnie w taki przyjemny nastrój, no bo co, nasze trio jest takie urocze; ojciec Kakuzu z dwójką bachorów! I to stwierdzenie, że jest przystojny - Ana masz niezły zapłon, no gratulacje po prostu :3 Ogólnie wydaje mi się, że Hidan czuje do naszej złośnicy coś więcej, ale wciąż i wciąż to wypiera, ale no... jak już leży na jego ręce to jest coś! Przecież nie kazdy może sobie na coś takiego pozwolić :D
    No i przechodzimy do części, przy której moja mina wyglądała dokładnie tak:
    http://vignette3.wikia.nocookie.net/vampirediaries/images/9/9a/Dean-Wtf....gif/revision/latest?cb=20140507180254
    NO BO O CO CHODZI. Nie no, genialnie to rozegrałaś, ostatnim czego się spodziewałam to utrata pamięci Any i jakieś przesłuchania przez... kogo? Tobi? Znaczy Madara? To jedno czerwone oko przecież...
    I minął rok od tamtej misji?! No to kurcze, dlaczego nikt jej nie szuka, co się stało z Itachim i Hidanem, teraz się boję że oni wszyscy nie żyją, kurde włączyłaś moje czarne myśli. Jak każesz mi czekać następne pół roku to nie będzie już dwóch klapsów, a podwójne morderstwo z premedytacją!
    No to pozdrawiam i ściskam mocno, witaj znowu, niech ta matura już minie bo napiszesz na 100% zajebiście i trzymam kciuki, byś odzyskała chęci do bloggowania! :D
    Buziaki ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytelnicy wciąż są ale musisz nam wynagrodzić swoją długą nieobecność :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tam my myślę, że nieważne ile sie pisze dana historię. Może nam to zajać sporo. Perspektywy na wydarzenia mogą sie zmieniać i dobrze, bo tylko krowa nie zmienia zdania, no nie? Historia wciąż dojrzewa. A nawet ma na to wiecej czasu, jesli zamarudzimy po dodze. Ważne, by niesć ją ku finałowi. Spokojnym truchtem czy sprintem - takttyka nie ma znaczenia. Wazna jest skuetcznosc. Trzymam kciuki ;)

    Cieszy mnie taka szczerość. Bo też czesto mam ochotę się usprawiedliwiac brakiem czasu, ale w głebi serca wiem, tak jak Ty, że to nie do konca prawda, bo trzeba tak ustalic prorytety, by z najwazniejszymi sie wyrabiac. a pisanie/czytanie u mnie zawsze ma wysoką pozycje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy nastepny? ten jest mega ciekawy i musimy wiedzieć co będzie dalej!!!

    OdpowiedzUsuń

Mile widziane wszelkie sugestie, pochwały, nagany i ogólnie Wasze opinie na temat bloga. Bardzo miło jest przeczytać, że ktoś docenia moją pracę i wyraża to w komentarzu, dlatego za każdą notkę szczerze dziękuję ;3